czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział VI Pokusa Tema Versy



Aria była bardzo zadowolona, gdy widziała adeptów wracających z kryształowych jaskiń. Bardzo obawiała się, że podczas ich pierwszego zadania coś pójdzie nie tak, że stanie się coś złego. Teraz gdy wszyscy wrócili do głównej części świątyni, mogła odetchnąć z ulgą.

Wyczuwała ich ekscytację. Doskonale wiedzieli na co przyszedł czas. Pokazywali sobie nawzajem, swoje kryształy i opowiadali jak sobie wyobrażają wygląd swoich mieczy.

– Jeszcze nie czas na budowanie mieczy. Weźmiecie się za to gdy odpoczniecie. – Powiedziała, co spowodowało ogólne niezadowolenie. – Musicie być w pełni skupieni i odprężeni, by osiągnąć cel naszej podróży.

Gdy Alastor i Dobcko wyprowadzali zawiedzionych młodzików z Sali, zauważyła, że jeden z nich, ciemnowłosy chłopiec, Tem Versa zachowywał się inaczej. Chłopiec nie rozmawiał z innymi, nie chwalił się przeżyciami, ale wydawał się zamyślony i czymś zmartwiony. Aria już miała go zatrzymać, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego i tylko go odprowadził wzrokiem.

Została sama w mroźnym pomieszczeniu, o sklepionym suficie, podtrzymywanym przez dziesiątki filarów. Pod ścianami i kolumnami stały posągi z białego kamienia, przedstawiające słynnych Jedi. Aria dobrze zapamiętała tą salę, która mimo swojego piękna, budził w niej smutek i strach. To właśnie tu po raz pierwszy skorzystała z mentalnych wici i dała się opanować przez emocje. O dziwo nie czuła wtedy przerażenia, a szczęście i satysfakcje, jaką dawała potęga. Nigdy nie podzieliła się tymi odczuciami, ani z Mistrzem, ani z przyjaciółmi, bo wstydziła się ich. Przechadzając się wśród podobizn Wielkich Mistrzów nawiedzały ją te wspomnienia, powodując jeszcze większe przygnębienie, mimo to oparła się chęci wyjścia z pomieszczenia.


Dziesiątki metalowych fragmentów uniosły się w powietrze, gdy adepci, klęczący na posadzce, w sali podjęli próbę złożenia ich. Ara i Alastor krążyli wśród nich i doradzali w razie potrzeby. Talz Dobcko również obserwował młodzików, jednak nie był w stanie pomagać, bo jego trąbka gębowa nie była dostosowana do mówienia w Basicku.

Aria podeszła do Mirialki Venutry Hol, bo zauważyła, że dziewczynka usiłowała zbudować dwa miecze. Trzynastolatka była najstarsza i najbardziej uzdolniona z klanu, lubiła bardzo dominować nad innymi. Saii podejrzewała, że drugi miecz ma być tylko symbolem wyższości, a nie główną bronią.

– Myślisz że poradzisz sobie z dwoma mieczami? – Spytała adeptkę. – Może lepiej pozostań przy jednym, a jeśli stwierdzisz, że lepiej się czujesz z dwoma, będziesz mogła go dobudować.

– Dobrze Ario – Zgodził się niechętnie Venutra i chwyciła jeden z kryształów. – Mogę go zachować?

– Oczywiście. Może kiedyś go wykorzystasz.

Dziewczynka schowała, nieco bardziej ucieszona, kryształ do kieszeni i wróciła do budowy. Aria odeszła i rozejrzała się po sali. Mistrz Doole pochylał się nad jednym z młodzików, który miał problem z połączeniem kilku części. Kilku adeptów skończyło już pracę i pokazywali sobie swoje miecze. Mieli je wyłączone ponieważ Aria pozwoliła im włączyć ostrza tylko raz, by sprawdzić efekt swojej pracy. W pewnej odległości od innych klęczał Tem Versa  i męczył się z układaniem części. Saii podeszła i przykucnęła przy nim. Metalowe fragmenty lekko drżały i nie były w stanie trafić w odpowiednie miejsca.

– Może chciałbyś odpocząć.  – Powiedziała widząc krople potu spływające po czole chłopca. – Nie wolał byś pracować sam?

Elementy miecza spadły na podłogę i rozsypały się. Tem pochylił się do przodu, zrobił głęboki wdech i znowu wyprostował się z zamkniętymi oczami. Części znowu wzniosły się w powietrze, tym razem szybko i pewnie się łączyć ze sobą.

– Nie Ario, dam sobie radę. – Odpowiedział jej, bez otwierania oczu.

Przez chwilę miała ochotę spytać zapytać młodzika o jego wcześniejsze obawy, ale uznała to za niestosowny moment.

– Dobrze, jakbyś czegoś potrzebował, możesz mnie wołać. – Odparła tylko i wróciła do reszty.

Nagła poprawa w pracy Tema, ją zaskoczyła, ale wolała teraz o tym nie myśleć, tylko zająć się swoim zadaniem.


Znowu nękały go myśli na temat kuli światła, z jaskini, przez co nie mógł się skupić. Gdyby Aria nie przywołała go do rzeczywistości, pewnie nie udałoby mu się zbudować miecza. Teraz jednak miał to za sobą, skończona rękojeść spoczywała w ręku Tema, a on rozkoszował się jej dotykiem. Kusiło go by obudzić do życia błękitną klingę, ale wiedział że nie może tego zrobić.

Leżał na twardym łóżku, pod ścianą ogrzewanego pokoju. Wraz z nim pokój zajmowało jeszcze dwóch młodzików: rodianin Janikan Mhood i kalamarianin Rester Lugo. Obaj chłopcy, w towarzystwie Venutry byli pogrążeni w rozmowie na temat ostatnich przeżyć. Tem nie zwracał na nich uwagi, zajęty swoimi rozmyślaniami, więc zdziwił się bardzo, gdy go zapytali.

– Hej! Tem, a tobie coś się przydarzyło podczas poszukiwań? – Spytała Venutra.

– To nic takiego – Odpowiedział po chwili zastanowienia.

Mirialka była trochę próżna, ale lubiła Tema i jako jedyna dostrzegała jaki jest naprawdę. Często próbowała z nim rozmawiać, bo nie rozumiała, że Versa nie potrzebuje towarzystwa, ale mu to nie przeszkadzało, a nawet do tego przywykł.

– Ale może jest interesujące, chodź do nas i opowiadaj. – Nalegała.

Tem niechętnie zszedł z koi, przyczepił rękojeść miecza do pasa i przeszedł na druga część pokoju. Venutra uśmiechnęła się do niego i wskazała miejsce obok siebie na łóżku Janikan’a. Gdy usiadł zaczął się zastanawiać czy powinien powiedzieć towarzyszom o kuli światła, ale uznał, że nie powinien kłamać. Na początku opowiadał niepewnie, jednak gdy doszedł do najważniejszego momentu rozkręcił się i mówił już swobodnie. Pozostali słuchali go z podziwem, a gdy skończył nie wiedzieli co powiedzieć.

– To… to niesamowite. – Powiedziała się w końcu Mirialka. – Bije na głowę to co mi się przydarzyło.

– No, rzeczywiście niesamowite. – Przyznał Janikan, a po chwili dodał. – Aż zbyt niesamowite bym w to wierzył.

– Daj spokój. Po co miałby kłamać?

– No nie wiem. A słyszałaś kiedyś o czymś takim? O jakiejś kuli światła?

– Nie… Ale to nie ma znaczenia. Poza tym możliwe, że Temowi się tylko zdawało.

– Tak! – Wtrącił się Versa. – Myślę że tak mogło być.

– Jakoś nie wydaje mis się, by odczucie w Mocy mogło się wydawać. – Po raz pierwszy odezwał się Rester. – To raczej niepodważalny dowód. Najlepiej jeśli powiesz o tym Arii.

– Masz rację, ale zrobię to jutro, już późno, a ja jestem trochę zmęczony. – Powiedział Tem i wrócił do swojej koi.


Pierwszej nocy było ciężko mu zasnąć, ale teraz nie był w stanie zamknąć oczu. Nie potrafił odsunąć myśli o świecącej kuli. W końcu nie wytrzymał i wstał, cicho ubrał się i chwycił za miecz. Znowu naszła go ochota by go uruchomić, jednak bał się, że obudzi współlokatorów, więc tylko przypiął go do pasa. Chwilę się wahał, ale nie zmienił zdania i wyszedł.

czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział V W poszukiwaniu kryształów



Dzień drugi

Od kilku godzin wędrowali po kryształowych jaskiniach Ilum i poszukiwali cennych kryształów Adegańskich. Wokół panował półmrok. Znajdujące się w ścianach cenne kamienie, dawały blade światło. W głębinach planety było niewiele zimniej, niż na powierzchni, ale tam przynajmniej nie wiało i nie padał śnieg.

Nie posiadali specjalnych, ogrzewanych kombinezonów, a jedynie podwójną warstwę ubrań i ciemną pelerynę z kapturem. Miał to być dla nich test wytrzymałości i lojalności, więc musieli wytrwać mimo ciężkich warunków.

Na żądanie Belli Vody podzielili się na dwie grupy: ona i Meric dostali połowę Sług i skierowali się w głębsze rejony, a pozostali poszli do północnej części kompleksu jaskiń. Jako że tylko Voda miała dostęp do holokronu, z zapisanymi drogami po Ilum, musieli najpierw zaprowadzić druga grupę. Dopiero wtedy zaczęli się zagłębiać, w poszukiwaniu kryształów.

Mimo że mieli przy sobie pręty jarzeniowe, jedynym źródłem światła była niewielka piramidka w rękach Belli.  Holokron został stworzony przez Arcylorda Davera, który zapisał w nim częściowa mapę jaskiń. Później, wraz z rozwojem tradycji, mapa była rozwijana, przez następnych uczestników wypraw. Obecnie można było z jej pomocą trafić nawet do świątyni Jedi.

Gdy już dotarli na wybrane miejsce, Voda rozkazała Sługom rozpocząć poszukiwania i odciągnęła Merica kawałek dalej. Nie miała okazji z nim porozmawiać od czasu opuszczenia stacji, a była bardzo ciekawa co udało mu się odkryć.

– Wiesz już coś? – Spytała pospiesznie.

– Nie musisz się obawiać Mistrzyni, nie ma wśród nich wrogów, a nawet jeśli, to przez rozdzielenie nie mają szans by coś ci zrobić.

Skarciła się w myślach, za ujawnienie przed nim swoją paranoję. A może to on pozwolił sobie zajrzeć do mojego umysłu? Pomyślała, ale po namyśle uznała to za niepoważne. Tylko Mericowi mogła ufać, choć nawet nie wiedziała dlaczego. Poznała go kiedy jeszcze był uczniem i zawsze mu pomagała, bo widziała w nim wielki potencjał. Gdy ujawniły się jego zdolności obiecała mu dalsze wsparcie, ale zażądała by nigdy nie zaglądał w jej myśli. Wydaje się że dotrzymał umowy, ale nie była pewna czy jest w stanie to sprawdzić. Mogła mieć tylko nadzieję.

– Doskonale – Odpowiedziała, nie dając po sobie nic poznać i wróciła do Sług.

Byli to specjalnie wyszkoleni Mroczni Jedi, którzy specjalizowali się w rozpoznawaniu jakości kryształów. Ich jedynym zadaniem było coroczne uczestniczenie w wyprawie. Większość czasu spędzali na „Niewiedzy”, gdzie rada drugiego skrzydła dbała o dalszą naukę Sług.

Zebrane kamienie miały zostać zebrane na Xamarcii, gdzie również specjalnie wyszkoleni Mistrzowie poddadzą je Ciemnej Stronie. Zabieg ten ma nadać im czerwony kolor i odpowiednią moc, by usymbolizować Sithańskie pochodzenie Zakonu. Ponieważ czerwone kryształy nie występowały naturalnie, byłą to jedyna metoda ich uzyskania. Co prawda istniały jeszcze syntetyczne kamienie, jednak żadnemu Mrocznemu Jedi nie udało się go wytworzyć.

Prawdopodobnie spędzą tam wiele dni, by zdobyć jak najwięcej kryształów. Nie został ustalony żaden termin powrotu, więc mogą prowadzić poszukiwania aż do wyczerpania zapasów jedzenia. Najdłuższa wyprawa trwała dwa miesiące, byłą to jedna z pierwszych, te były jeszcze prowadzone przez Wielkich Mistrzów. Zabrano wtedy wiele zapasów i nie oszczędzano sług, którzy byli zmuszani do pracy ponad siły, przez co wielu zmarło, a ich ciała wyrzucono w próżnię. Jednak od czasu rozpoczęcia wojny poświęcanie Mrocznych Jedi stało się rzadkością, a czas trwania wyprawy skrócono, ograniczając ilość prowiantu.

Voda zaplanowała powrót, nie wcześniej niż po pięciu standardowych dobach. Ustaliła miejsca poszukiwań, na każdy dzień, tak aby znajdowały się w miarę blisko wyjścia z jaskini. Za każdym razem mieli się rozdzielać, co tłumaczyła zwiększeniem efektywności, ale zawsze zamierzała zabierać ze sobą tylko Merica. Pomimo jego zapewnień nie byłą w stanie zaufać pozostałym na tyle, by pozwolić im się zbliżyć.

Po kilku godzinach pracy Słudzy zebrali około dwustu kryształów, ograniczając zasoby groty, w której się znajdowali, więc musieli się przenieść. Bella wyciągnęła holokron, który zapłonął  w jej zmarzniętych rękach. Gdy przestudiowała, zapisane w nim mapy, wybrała drogę i poprowadziła pozostałych krętymi tunelami.


Przyszedł  w końcu ten dzień! Dzień jego pierwszej misji!

Dwunastoletni chłopiec, Tem Versa, samotnie przemierzał kompleks jaskiń, pod świątynią na Ilum, by osiągnąć jedno ze swoich największych marzeń. Podekscytowany ignorował chłód panujący w podziemiach lodowej planety i szedł dalej.

Pozostali adepci z jego klanu zniknęli gdzieś na początku poszukiwań, ale Tem nie zwracał na to uwagi. Zawsze był samotnikiem i nie byli mu potrzebni przyjaciele, których nie miał. Niewiele osób go lubiło, bo jest zazwyczaj cichy i zamknięty w sobie. Mimo to nie jest egoistą, często pomaga, choć zazwyczaj robi to z ukrycia, bo nie chce zwracać na siebie uwagi.

Tym razem jednak wolał skupić się całkowicie na sobie i swoim zadaniu.

Po drodze mijał wiele różnych tuneli, ale biegł przed siebie nie zwracając na nie uwagi. Istniało ryzyko, że zabłądzi, ale nie zaprzątał sobie teraz tym głowy.

Poszukiwał większy grot, których znalezienie odpowiedniego kryształu było łatwiejsze. Jednak im dłużej biegł, tym bardziej dręczyła go myśl o zgubieniu drogi.

Jego bieg przerwał jakiś dźwięk. Ktoś znajdował się za rogiem i nie był sam. To nie mogli być uczniowie, bo emanowała stamtąd  dziwna, nieopisana aura, która nawet on mógł wyczuć. Coś kazało mu zignorować anomalię, ale ciekawość wzięła górę. Pomału podszedł do większej skały leżącej na ziemi, by się za nią schować i wyjrzał na sąsiedni korytarz. W powietrzu latała kula światła, choć dźwięki, które stamtąd dochodziły wskazywały na obecność grupki ludzi.

Ku przerażeniu Tema, światło zbliżyło się do niego, a dziwne odgłosy stały się wyraźniejsze. Przestraszony ostrożnie odsunął się od swojej osłony i pobiegł z powrotem do swojego korytarza. Biegł tak jakiś czas, dopiero gdy poczuł zmęczenie, przystanął i spojrzał za siebie, spodziewając się pościgu. Na całe szczęście nie zobaczył tam kuli światła, więc odetchnął z ulgą i usiadł na ziemi.

Chwilę tak siedział i się zastanawiał nad tym co zobaczył, coraz bardziej odnosząc wrażenie, że wszystko mu się przywidziało. W końcu odsunął od siebie te myśli i wrócił do swoich poszukiwań.

_______________________________________________________________

Dzisiaj krótszy rozdział, trochę niestarannie napisany.
Życzę wam pysznych pączków i miłego czytania.
Tym razem bez dedykacji.  ;)

czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział IV Rada Mroczych Jedi



Wielki Mistrz Andere Pote wszedł do małego pokoiku, na stacji i usiadł w fotelu zajmującym prawie całą jego przestrzeń. Na małym ekranie przed nim pojawiały się żółte kropki, symbolizujące pozostałych Mistrzów, wchodzących do podobnych pomieszczeń. Gdy pojawiła się ostatnia, trzynasta kropka, drzwi do pokoju zamknęły się, a fotel ruszył w górę. Przez otwór w suficie wjechał na miejsce przy długim, półokrągłym stole, w dużej okrągłej sali. Pomieszczenie nie miało oświetlenia, ale było jasno, bo światło gwiazdy Lagin wpadało przez duży iluminator za nim. Na pozostałe miejsca wjechało trzynastu Wielkich Mistrzów, stanowiących Radę Mrocznych Jedi i najwyższą władzę w Laginacie.

Na początku istnienia Zakonu, było tylko pięciu Wielkich Mistrzów, wybieranych przez Arcylorda, których zadaniem było zorganizowanie cywilizacji Sektora Xamarcii. Dopiero po stu pięćdziesięciu latach cel ten osiągnięto i obecny Arcylord Vrudini, zadecydował o rozwoju Laginatu w kierunku militarnym, by jak najszybciej podbić Republikę, oraz że ograniczą liczbę Wielkich Mistrzów do czterech. Kolejnym jego posunięciem było przeniesienie stolicy z Xamarcii, do Korio na Lagin Prime i wybudowanie stacji „Niewiedzy”, z której chciał rządzić. Wtedy jeden z Wielkich Mistrzów, kontrolujący Układ Taydeoo, chcąc obalić innego na Girovat, dopuścił się zdrady i zaatakował. Vrudini obawiając się podziałów w państwie, zażądał od swojego najbardziej zaufanego Mistrza Dala na Accle, wyprodukowania wielkiej floty, która zastraszył pozostałych, by zakończyli walki. Pokój trwał trzydzieści dziewięć lat, aż do śmierci Arcylorda. Doszło wtedy do ponownego ataku na Girovat, na co nowy władca Laginatu nie reagował. Wielki Mistrz Dal dysponując potężną flotą Vrudiniego wyruszył na Układ Centralny, w celu obalenia obecnego Arcylorda, ale poległ gdy przybyłą pomoc z Xamarcii. Takie sytuacje powtarzały się aż do odkrycia Sektora Herethi, kiedy wszyscy zjednoczyli się, by podbić nowe tereny.  Po porażce na planetach Sektora, zadecydowano, że stanowisko Arcylorda zostanie usunięte, a władzę w Laginacie przejmie Rada trzynastu Wielkich Mrocznych Mistrzów, która często zbierała się na naradach.

Tym razem odbywało się sześćset dwudzieste trzecie Wielkie Zebranie Rady, na która zaprosił ich zabracki Mistrz Gondol, odpowiadający za tajne kontakty z resztą galaktyki. Zabrak nalegał aby zebranie było tajne i nie chciał wyjawić powodu tego zachowania.

– Witam wszystkich zebranych – Powitał ich Gondol, wstając ze swojego miejsca na końcu stołu, a głos mu drżał – Dostałem ostatnio wiadomość która może zmienić bieg tej wojny, bowiem skontaktował się ze mną… ktoś kto przedstawił się jako Darth… Darth Tenebrous, Lord Sithów! – Zapadła cisza, wszyscy Mistrzowie patrzyli na Zabraka zdumieni.

– Czy to wszystko, Mistrzu Gondol? – Rozbrzmiał czysty i melodyjny głos.

Teraz wszyscy spojrzeli na Mistrza siedzącego na środku. Był to Ksamarczyk Dan’doie Gun’du’lavi, władający układem Xamarcii. Jego rasa przypominała wyglądem powykręcane rośliny, ale ich ciało było bardzo wytrzymałe, a zarazem giętkie i szybkie. Bardzo charakterystyczna u nich była niezwykle częsta wrażliwość na Moc, zdolność telepatii  i  długość życia, która sięgała do kilkuset lat. Dan’doie był jednym z najlepszych Mrocznych Jedi w zakonie, miał ponad trzysta lat i pamiętał jeszcze czasy największej porażki Laginatu, jaką byłą masakra nad Accle.

– Nie – Odpowiedział Zabrak, tym razem z większa pewnością. – Darth Tenebrous zaproponował spotkanie, na planecie Munnilinst, przybyć może tylko dwunastu reprezentantów i nie może to być nikt z Rady, ale zgadza się by wszystko nagrano.

– Więc mamy uwierzyć na słowo, temu Tenebrous’owi, że jest Lordem Sithów? – Ponownie przerwał ciszę głos Kramarczyka – Ryzykujemy ujawnienie, a nawet możemy wpaść w pułapkę Republiki.

– Zgadzam się z Mistrzem Gun’du’lavi – Odezwał się Vad Konoret, człowiek siedzący na prawo od Dan’doine. – Czy masz jakąś gwarancję, że ta osoba to rzeczywiście Lord Sithów.

Vad był w Radzie od niedawna, w zastępstwo za Mistrza Manj, byłego władcę układu Taydeoo. Andere osobiście zaproponował go jako następcę, bo dobrze znał wpływowość, ambicję i inteligencję Vad’a.

Większość Mistrzów poparło przedmówców i szeptać na temat niepotrzebnego Zebrania Rady i nieudolności Zabraka.

– Wiadomość otrzymałem bezpośrednio tu! – Przerwał im prawie krzycząc Gondol, dotykając się w skroń – Czułem tą potęgę, potęgę Ciemnej Strony! Byłem bezsilny w telepatycznym uścisku Tenebrousa! Jeżeli to nie jest Sith, to my jesteśmy wyjątkowo słabymi Mrocznymi Jedi!

Ponownie zapadła cisza, tym razem wszyscy dostrzegli jak bardzo poważna jest ta sytuacja. Czemu tak długo? – Zastanawiał się Andere. – Czemu wcześniej się nie odezwali? Czemu nie próbują zniszczyć Republiki?. Nie był w stanie odpowiedzieć na żadne z tych pytań i zaczęły go dręczyć wątpliwości.


– Kiedy? – Odezwał się nagle. – I gdzie? Czyżbyś dostał zaproszenie, bez informacji na temat miejsca i czasy?

Mistrzowie zatrzymali przez chwilę spojrzenie na Anderze, a po chwili odwrócili się na Gondola, tylko on cały czas patrzył spokojnie w twarz Mistrza obrony Laginatu.  

– Mamy sześć dni, by przybyć na Muunilinst, kierując się Mocą znajdziemy ich, a oni wyczują kiedy to nadejdzie.

– Oni? – Spytała nagle Anielica Dona Savon, Mistrzyni sił zbrojnych, siedząca trzy miejsca na lewo od Andere– Na razie mówiłeś tylko o Tenebrousie, a teraz okazuje się że jest ich więcej.

– Dwóch. Jest dwóch Sithów. Uczeń Tenebrousa nazywa się Darth Plagueis.

– Wiesz o dwóch? Tylko dwóch ci się ujawniło? – Dociekała Dona, nieco zdenerwowana, jej świecące ciało nieco pociemniało, a w powietrzu dał osie wyczuć napięcie.

– Jest dwóch Sithów. Uczeń i mistrz, nazywają to Zasadą dwóch.

Skrzydła Dony zadrżały i zatrzepotały lekko, ale nikt nie zwróciła to uwagi, bo każdy był zszokowany i zawiedziony. Tylko Dan’die wydawał się niewzruszony, a może po prostu nie był w stanie tego pokazać.

– Stało się! – Odezwał siew końcu Ksamarczyk – Dziedzictwo Laginatu i Zakonu! Odnaleźliśmy Sithów! Naszych przodków i naszą przyszłość! Nie mają armii, ale my mamy i powinniśmy odpowiedzieć na wezwanie, wysyłając najlepszych Mrocznych Jedi Zakonu! Proponuję Gordona Gawolda i jego ucznia. Mistrzu Andere?

Andere był zaskoczony, tak samo jak pozostali Mistrzowie, ale szybko się opamiętał i podjął decyzję.

– Nak Osoku, wraz z uczniem, jeśli jest się czego obawiać, to oni nie dadzą się zaskoczyć. Mistrzyni Savon?

– Gavor Hum i jego uczeń. Mistrzu Bangogu?

Bangogu był  Bothańskim przewodniczącym Rady Trzeciego Skrzydła,  który zajmował miejsca pomiędzy Andere i Dan’die.

– Proponuję Jule Fot, wraz z uczennicą. Mistrzu Tarrto?

Twi’lek Tarrto dowódca sił inwazyjnych i przewodniczący Rady Czwartego Skrzydła, tak samo jak pozostali wyznaczył swoich reprezentantów, a następnie wskazał Gondola, który zrobiło samo. Pozostali członkowie nie ukrywali rozczarowania i zazdrości.

– Powiadomcie jak najszybciej  reprezentantów, niech przylecą na Lagin Prime, gdzie dostaną jeden z moich statków dyplomatycznych. – Odezwał się Zabrak Tanduin Gufan. – Spotkanie powinno się odbyć za dwie standardowe doby, zanim cały zakon zobaczy nagranie najpierw zobaczy je rada, do tego czasu wszystko utrzymujmy w tajemnicy.

Tanduin przewodniczył Zgromadzeniu Lagińczyków, czyli grupie polityków, zajmujących się sprawami, które Zakon uważa za niegodne ich uwagi, ale dość istotne, by były pod nadzorem jednego z Wielkich Mistrzów. Miał właściwie największa władzę w Laginacie, kontrolował całą gospodarkę państwa, a gdyby chciał mógłby ograniczyć wojsko. Jednak w Radzie miał niską pozycję, bo nie miał pod sobą rzeszy Mrocznych Jedi tak jak pozostali Wielcy Mistrzowie.

– A co z wojną? – Odezwał się nagle Tarrto – Nasze plany nie przewidywały, że będziemy zamieszani w konflikt.

– Jeśli Sithowie czegoś od nas zażądają, będziemy musieli to wykonać za wszelką cenę, nawet jeśli ma to oznaczać opuszczenie Laginatu. – Odpowiedziała mu Dona, a po chwili zwrócił się do pozostałych. – Myślę że możemy już zakończyć nasze zebranie, najlepiej jeśli pozostaniemy w kontakcie, do czasu spotkania na Muunilinst.

Pozostali Mistrzowie przystali na to, wciskając przycisk na podłokietniku swoich foteli, co spowodowało, że wszyscy zjechali powrotem do ciasnych pomieszczeń.

___________________________________________________________________

Nieco dłuższy rozdział i znacznie ciekawszy. Jestem z niego bardzo dumny i liczę że wam się spodoba.

Dedyk dla wszystkich i dla mnie :P